Jedziemy do Borjomi, 21 czerwca 2016

Nasz kilkudniowy pobyt nad morzem dobiegł końca i czas było wsiadać w pociąg powrotny w stronę Tbilisi. Bilety mieliśmy kupione do Kchashuri, gdzie nasz kierowca Giorgi miał na nas czekać i zawieźć nas do Borjomi. Podróż poszła zgodnie z planem i w południe wsiadaliśmy już do samochodu. Podróż do Borjomi nie zajęła nam więcej niż 30min, znaleźliśmy nasz hotel, zostawiliśmy rzeczy i pojechaliśmy do centrum Borjomi.

Giorgi zabrał nas na obiad do jednej z bardzo lokalnych barów na całkiem smaczne jedzonko. Ja co prawda mam już lekko dość dań z kurczaka, bo takie głównie wybieram ze względu na Gabrysię, która nie chce jeść innego mięsa z Tomkiem, ani wegetariańskich dań ze mną, ale nie będę narzekać 🙂

image

Po obiedzie ruszyliśmy spacerkiem w stronę Parku Zdrojowego w Borjomi. Tam pierw zdecydowaliśmy się na wjazd kolejką na pobliski szczyt, żeby móc podziwiać panoramę Borjomi. Po małym incydencie ze spadającym kapeluszem Gabrysi, który wiatr zdmuchnął na siatkę pod gondolą, a Giorgi go bohatersko dla niej wydostał, wjechaliśmy na górę zabytkowym wagonikiem. Plan był taki, że wjedziemy kolejką, a zejdziemy na nogach. Muszę przyznać, że nie był to najlepszy plan. Na szczycie poza wielkim kołem młyńskim praktycznie nic nie ma. Tzn ok 1 km od stacji kolejki jest kościół/ pustelnia św. Serafina, do której się przespacerowaliśmy, ale czy ja wiem czy było warto?

imageimage imageimage

Schodzenie na dół wbrew naszym oczekiwaniom, nie było przyjemnym spacerem w parku. Ścieżka była wąska i swoje lata świetności miała już dawno za sobą. Do tego prowadziła lasem, a więc nici z widoków. Zmotywowanie Gabrysi, żeby szła na własnych nóżkach sporo nas kosztowało. Kiedy w końcu udało nam się zejść była nagroda w postaci lodów.

Jako, że w sumie nie widzieliśmy za bardzo parku, chcieliśmy się nim jeszcze chwilę przespacerować i napić się wody ze źrodła (tzn Tomek chciał). Dodatkowo w dalszej części parku miał być plac zabaw i karuzele, więc jakoś tam dociągnęliśmy Gabrysię. Ale się okazało, że plac zabaw nie jest fajny, bo są na nim mrówki (a Gabrysia ma ewidentnie jakąś fazę i panicznie boi się wszelkich owadów, ucieka na widok mrówek i much…). Jedyna karuzela, na którą Gabrysia chciała pójść to nasze polskie „łańcuchy”. Tyle, że sobie nie sprawdzali z tatusiem jak wysoko się kręcą. Mnie nie wpuścili ze względu na ciążę i musiał jechać Tomek mimo wielkiej niechęci. Gabrysia oczywiście wpadła w panikę i krzyczała cały czas. Bogu dzięki, że się mocno trzymała i nic nie kombinowała. A w ogóle, żeby tam wejść musieliśmy zapłacić panu na lewo, bo nie mieliśmy jakiś specjalnych kart na punkty, za które można jeździć na karuzelach. Tak więc atrakcje parku średnio przypadły nam do gustu.image

image image image

Po powrocie do hotelu udaliśmy się już tylko na kolację do pobliskiej restauracji, chyba najbardziej polecanej w Borjomi (nazywa się Stare Borjomi). Jedzenie tradycyjne i bardzo smaczne. Tam też czekała nas niespodzianka, bo w połowie kolacji Gabrysia wypatrzyła przy stoliku obok naszą znajomą z hostelu w Tbilsi! Świat jest mały 🙂 Razem zjedliśmy i obejrzeliśmy pierwszą połowę meczu Polska-Ukraina. Potem Tomek zaprowadził mnie i Gabrysię do hotelu, a sam wrócił do baru oglądać dalej mecz z Brygidą i Giorgim. No i warto zaznaczyć dla potomności, że był to zwycięski mecz dla Polski i oznaczał, że w końcu udało się nam wyjść z grupy w Mistrzostwach Europy 🙂

Możesz również polubić…

Leave a Reply