Tajlandia – informacje praktyczne

Co warto wiedzieć planując wakacje (z dziećmi) w Tajlandii?

Dla wyjaśnienia cen:

10 THB to 2,5 SEK; 1 PLN; 0,25 EUR

Hotele:

Jak zawsze zamówiliśmy wszystkie noclegi ze sporym wyprzedzeniem używając booking.com Ceny hoteli, w których spaliśmy były raczej europejskie. I to jest jedna z rzeczy, które mnie zaskoczyły kiedy planowałam podróż. W głowie miałam wizję  spania w chatkach na plaży, a okazało się, że chatki to albo mają taki standard,  że z dziećmi raczej podziękuję, albo kosztują 200€ za noc. Na szczęście udało się wypracować kompromis 🙂

W Bangkoku mieszaliśmy w China Town w hotelu Grand China. Hotel ma lata świetności już za sobą, ale pokoje były bardzo przestronne i czyste, a lokalizacja też nam odpowiadała. Na Koh Lancie mieszkaliśmy w Anda Lanta Resort i był to nasz ulubiony hotel. My akurat mieliśmy pokój w domku, który miał takich cztery, ale są też prywatne wille z widokiem na morze. Bardzo przyjemne otoczenie, przemiła obsługa, pyszne jedzenie, pusta plaża. Idealnej miejsce do leniwego wypoczynku. Na kolejnej wyspie, czyli Koh Ngai mieszkaliśmy w Tanya Beach Resort. Domki przy plaży z tarasami. Niby fajnie, ale łazienka w domku to dramat, a taras mega niebezpieczny dla dzieci. Basen fajny, jedzenie ok, ale nie poleciłabym z czystym sercem, tak jak Anda Lanta. Następnie pojechaliśmy na północ do Chiang Mai i tam trafił się nam kolejny fajny hotel. At Chiang Mai. W samym centrum miasta, ale jednak wyciszony. Pokoje duże, łazienka chyba większa niż pokój Gabrysi u nas w domu 😉 Obsługa i jedzenie ok. Ostatnie dwie noce w Chiang Rai spaliśmy w Nak Nakara Hotel. I też wszystko było w porządku. Pokoje co prawda dosyć małe i obsługa w restauracji mająca problemy z angielskim, ale czysto i przyjemnie. Do tego gratis napoje i przekąski w pokoju oraz transfer na lotnisko!

Transport:

Poruszaliśmy się wszystkimi możliwymi środkami transportu. Największe dystanse pokonaliśmy oczywiście samolotem, a mniejsze pociągiem lub autobusem. Transfer z i na lotnisko w Krabi załatwialiśmy przez Krabi Private Taxi, a potem w agencji na wyspie. Ten pierwszy polecamy! Kiedy jeździliśmy taksówkami, zawsze kazaliśmy włączać taksometr. Wyjątkiem byłam taksówka w Chiang Rai, gdzie umówiliśmy się na określona kwotę, która nie była zbyt wygórowana. Nigdy nie czuliśmy się oszukani. Owszem zdarzało się nam zatrzymać taksówkę, która nie chciała włączyć taksometru, ale wtedy po prostu czekaliśmy na następną. W Bangkoku złapanie taksówki normalnie nie trwa dużej niż kilka minut.

Pływaliśmy przeróżnymi łodziami, co było dla nas nowym doświadczeniem. Muszę przyznajć, że właśnie łodzie stanowiły chyba największe wyzwanie z Adasiem, który po prostu nie usiedzi ma pupie nawet przez minutę. Chyba najlepiej było kiedy zajął się wyciąganiem i wkładaniem do kosza masek do nurkowania podczas wyprawy na Koh Mook. Wszystkie wycieczki załatwialiśmy na miejscu w lokalnych agencjach turystycznych. Zawsze lepiej sprawdzić opcje w miejscu obok, bo hotele zazwyczaj mają wyższe ceny tych samych usług. Warto zaznaczyć, że często kiedy płyniemy speedboatem musimy liczyć się z tym, że będziemy do niego wsiadać nie z przystani, ale bezpośrednio z plaży. Czyli z wody 🙂 Załoga łodzi albo obsługa hotelu zawsze pomoże z bagażami, dziećmi itd, ale warto pamiętać, żeby mieć na sobie krótkie spodenki (albo strój kąpielowy), klapki i nie mieć żadnych długich wiszących rzeczy (np torebki)

Jedzenie:

Wiadomo, że jeżeli ktoś nie lubi azjatyckiego jedzenia, to nie powinien się pchać do Azji. Co prawda w resortach na Phuket na pewno możemy jeść kuchnię europejską codziennie, ale nie po to się leci na drugi koniec świata, żeby jeść schabowe 🙂 Mimo wielu obaw, nie ma problemu, żeby dostać jedzenie, które nie jest ostre. W restauracjach jedzenie jest raczej dostosowane do turystów, a tajowie pewnie i tak dostają co innego niż my. W Bangkoku żywiliśmy się głównie w ChinaTown, a więc było to jedzenie bardziej chińskie niż tajskie. Gotowaliśmy sami zupę w Texas Suki, Adaś zajadał dim sumy, a Gabrysia sataje. W Texas Suki byliśmy aż trzy razy, bo jedzenie dobre, a do tego kącik zabaw dla dzieci. Knajpkę tą znaleźliśmy z polecenia Tasteway. Najlepsze jedzenie trafiło się nam w jednej z knajpek na ulicy w China Town, ale nazwy niestety nie zakodowaliśmy. Ale takiej ilości krewetek nigdzie nie jadłam. W kolejnych miejscach dzieci zaczynały już prosić o bardziej europejskie jedzenie, a że w hotelach było takie dostępne, to dostawali spaghetti, rybę z frytkami, a nawet pizzę (na Koh Lanta). Poza tym zaliczyliśmy też nocny rynek w Chiang Mai i Chiang Rai i tam zajadaliśmy różne przysmaki. Nie jedliśmy żadnych dziwnych rzeczy. Nie należymy do tych odważnych 🙂 Zazwyczaj jedliśmy pad thaia, curry, Tomek często jakieś zupy, poza tym ryż smażony z kurczakiem i warzywami dla dzieci.  Jeżeli chodzi o napoje to ja głównie piłam sok z mango, Tomek z kokosa albo piwo, a Gabrysia …. sok jabłkowy. Dziecko, które uwielbia owoce nie chciało jeść owoców w Tajlandii. Tylko te znane w Europie. Dobrze, że chociaż Adaś zajadał papaje i czasem mango.

Artykuły i udogodnienia dla dzieci:

My mleko modyfikowane i kaszki zabraliśmy ze Szwecji. I 10 słoiczków z obiadkami, które Adaś jadł na wyspach, bo w miastach, kiedy cały dzień byliśmy poza hotelem, cieżko, by było je gdzieś podgrzać.  Na miejscu kupiłam mu kilka tubek z musem warzywno-owocowym, za cenę wyższą niż w Europie 🙂 oraz jakies ciastka ryżowe. Wybór mleka modyfikowanego w Tesco w Bangkoku był ogromny. W sklepach typu 7eleven też można było coś kupić. Słoiczków nie znalazłam. Pieluszki mieliśmy własne tylko na tydzień, a potem kupowaliśmy lokalne. Udało się nam je znaleźć nawet w sklepiku hotelowym na Koh Ngai, gdzie niby nie ma sklepów (ale na szczęście uznali, że pieluchy to artykuł pierwszej potrzeby :)) Oczywiście były tam dużo droższe niż gdzie indziej, ale nie mieliśmy wyboru.

We wszystkich hotelach, w których byliśmy mięli zarówno łóżeczka jak i krzesełka dla niemowląt. W 3 hotelach łóżeczka były turystyczne i super się sprawdzały, w Bangkoku było takie metalowe z lat 70-tych, a na Koh Ngai niestety takie, które nadawało się może dla noworodka albo 2-latka, który rozumie, że z łóżeczka można wypaść (takie było płytkie). Ale warto podkreślić, że wyposażenie w łóżeczka było dla nas kluczowym elementem przy wyborze hotelu.

Pranie:

Ciężko, by było spakować tyle ubrań, żeby ich nie prać przez 4 tygodnie, szczególnie z dziećmi. My oddawaliśmy pranie tylko w hotelach, a tam ceny kształtowały się bardzo różnie. W Bangkoku pranie było na sztuki, więc podziękowaliśmy, na Koh Lancie i w Chiang Mai było na kilogramy (Koh Lanta 160 THB/kg, a w Chiang Mai tylko 60!). Poza tym na Koh Lancie można było łatwo znaleźć pralnie samoobsługowe, ale wtedy trzeba mieć własny proszek i czas 🙂

Język:

Wiadomo, że tajski, ale na szczęście napisy na znakach drogowych, w sklepach i restauracjach są również po angielsku. Tyle, że akurat znajomość języka angielskiego wsród Tajów nas zaskoczyła. Na Bali wszyscy pracujący w turystyce mówili bardzo dobrze po angielsku, a w Tajlandii nie. Zdarzało się, że taksówkarz nie rozumiał, gdzie chcemy jechać, albo nie mogliśmy się dogadać w restauracji. Dziwne jak na kraj, który żyje z turystów.

Pogoda:

W Tajlandii wyróżniamy 2 pory roku: sucha i deszczowa. Pora sucha zaczyna sie wlasnie w listopadzie, wiec jadąc pod koniec października trochę sie obawialiśmy przelotnych deszczów w Bangkoku. Zupełnie niepotrzebnie. Przez cały nas tygodniowy pobyt w tajskiej stolicy lekki deszczyk złapał nas tylko ostatniego dnia. Największy upał i bezchmurne niebo przypadło nam oczywiście w dniu zwiedzania świątyń, poza tym było całkiem znośnie 🙂

Obserwując prognozy pogody na Koh Lancie, baliśmy się już na poważnie, bo miało padać codziennie… wynikowo była ulewa w nocy oraz kiedy wracaliśmy z Koh Phi Phi. Poza tym pogodna była idealna. Zazwyczaj było dosyć pochmurno, ale przy takich temperaturach, było to całkiem przyjemne. Kolejna ulewę zaliczyliśmy już na Koh Ngai, ale też tylko wieczorem. Deszcz również pożegnał nas ostatniego dnia w Chiang Rai. Tak więc w ciągu 25 dni padało możne z 4-5 razy i nigdy deszcz nie trwał na tyle długo, żeby pokrzyżować nam plany 🙂

Szczepienia:

Podróżując do Tajlandii nie ma obowiązku szczepień ochronnych, ale zawsze warto zaszczepić się na WZW A i B. My to już mieliśmy zaliczone przed Bali, więc został nam Adaś. I tutaj był mały problem, bo na WZW A szczepi się dzieci po 12 miesiącu życia. A Adaś miał obchodzić urodziny w Tajlandii. Po rozmowie z pielęgniarką i lekarzem udało nam się dojść do porozumienia, że możemy go zaszczepić kiedy skończy 11 miesięcy. Poza tym zaszczepiliśmy się też na dur brzuszny (oprócz Adasia). Nie mieliśmy tego w planie, ale Emilka nas nastraszyła, że w Belgii każą im się na to szczepić, więc może my też powinniśmy. Z tym szczepieniem, też mieliśmy mały problem, bo w Szwecji chwilo nie ma dostępnej szczepionki w zastrzyku i jedyna opcja to tabletki. Co prawda malutkie i tylko 3, ale jak nauczyć 5,5 latka je połykać? Na szczecie się udało, ale jeżeli macie możliwość – bierzcie zastrzyk 🙂

Możesz również polubić…

Leave a Reply