Szwedzka szkoła – jaka właściwie jest?

Dwa lata temu napisałam dla Was dosyć popularny post o jednym dniu w szkole Gabrysi. Teraz Gabrysia zaczęła już 4 klasę, a Adaś zerówkę w tej samej szkole, więc pomyślałam, że podzielę się z Wami innymi szczegółami dotyczącymi szwedzkiej szkoły. Nie będę oceniać, czy szkoła w Szwecji jest lepsza czy gorsza od polskiej, bo uważam, że takie generalizowanie do niczego nie prowadzi. Są plusy i są minusy. A żaden system, nawet idealny (o ile taki istnieje) nie zagwarantuje nam idealnych nauczycieli, przyjaznych kolegów oraz nie zaspokoi potrzeb każdego dziecka. Postaram się więc skupić na największych różnicach, bądź rzeczach, które mnie zaskoczyły 😊 I pamiętajcie, że są to tylko moje doświadczania z klas 0-3, o tym jak wygląda nauka i szkoła w starszych klasach będą mogła napisać za jakiś czas.

Przygodę ze szkołą podstawową zaczynamy od zerówki, do której dzieci, tak jak w Polsce idą w wieku 6 lat. Zerówka jest obowiązkowa (od 2018, czyli Gabrysia była pierwszym rocznikiem) i zawsze jest w szkole. Tak więc oficjalnie szkołę zaczynamy w wieku 6 lat. Szkoła podstawowa (Grundskolan) trwa 9 lat i jest podzielona na 3 części (lågstadiet: klasy 1-3, mellanstadiet: klasy 4-6 oraz högstadiet: klasy 7-9). Po zakończeniu podstawówki jest trzyletnie gimnazjum (odpowiednik polskiego liceum). 9-letnia szkoła podstawowa nie musi jednak znajdować się fizycznie w jednej instytucji. Często jest tak, że jedynie do 6 klasy dzieci uczą się w jednej szkole, a na 3 ostatnie lata muszą przenieść się do innej. Tak też będzie w przypadku naszych dzieci, gdyż szkoła, do której chodzą ma klasy 0-6.

Szkoła jest obowiązkowa, a to oznacza, że dzieci mają być fizycznie w szkole. Nie spotkałam się z czymś takim jak edukacja domowa (być może jest możliwa w specjalnych przypadkach, ale na pewno nie po prostu na życzenie rodziców). Nie można też zabierać dzieci na wakacje wg własnego upodobania. U nas jest możliwość dostania zgody na wyjazd 10 dni w ciągu roku szkolnego, ale wiem, że są szkoły i regiony, gdzie nawet to nie jest możliwe. Powyżej 10 dni można dostać zgodę od rektora szkoły tylko w bardzo wyjątkowych sytuacjach (np. pogrzeb albo problemy rodzinne w odległym kraju).

Co ciekawe po ukończeniu 3 klasy następuje wymieszanie dzieci z istniejących klas i stworzenie nowych grup. Teoretycznie szkoła ma prawo do wymieszania dzieci już po zerówce, jednak to zdarza się bardzo rzadko. Tak więc, Gabrysia zaczynająca właśnie 4 klasę, ma tylko 1/3 starych znajomych. Na szczęście te zmiany nie są bardzo gwałtowne. Dzieci mogą sobie życzyć, z kim chciałaby zostać w klasie (nie zawsze jest to jednak gwarantowane), a całą wiosnę w 3 klasie są organizowane zajęcia integracyjne dla wszystkich klas, tak żeby wszyscy się lepiej poznali. Zmiany te są tłumaczone głównie procesem nauczania (cokolwiek tzn…. bo na pewno nie ma podziału na lepszych i gorszych uczniów). Na pewno rozbijane są kliki albo grupy, które nie funkcjonują dobrze z innymi. Ja początkowo miałam bardzo mieszane uczucia z tym związane, szczególnie, że Gabrysia straciła przez to najlepsza przyjaciółkę, ale wynikowo jestem zadowolona, że „pozbyliśmy się” niektórych koleżanek.

Rok szkolny nie zaczyna się 1 września, ale w 3 tygodniu sierpnia (u nas w czwartek – nie pytajcie mnie dlaczego), a kończy się w połowie czerwca (też zazwyczaj w połowie tygodnia). Jesienią (na przełomie października i listopada) mamy tydzień ferii, później wolne jest na Boże Narodzenie i Nowy Rok, a szkoła zaczyna się dopiero ok 10 stycznia. W lutym mamy tydzień ferii zimowych (są to stałe tygodnie w zależności od regionu Szwecji i nie zmieniają się tak jak w Polsce, u nas jest to tydzień 8). Kolejne tygodniowe  ferie są na Wielkanoc (przed albo po Wielkanocy zależnie od regionu). Potem mamy jeszcze długi weekend w maju na Wniebowstąpienie Chrystusa oraz wolne na Święto Narodowe 6 czerwca (jeżeli nie przypada w weekend oczywiście).

Rozpoczęcie roku szkolnego nie przypomina w niczym tego w Polsce. Nie ma apelu, sztandarów, białych koszul i oficjalnych przemówień dyrektora. Dzieci zbierają się po prostu przed szkołą ze swoim wychowawca i razem idą do sali. Jedynie rodzice zerówkowiczów mają krótkie zebranie z wychowawcą, a pozostałe dzieci od razu rozpoczynają zajęcia (może nie takie bardzo oficjalne pierwszego dnia, ale kończą dopiero popołudniu).

O tym, że szwedzka szkoła oferuje darmowe lancze dla wszystkich dzieci pisałam już wcześniej, więc teraz tylko krótko wspomnę, że dzieciom nie wolno przynosić do szkoły własnego jedzenia poza owocami lub warzywami (żadnych kanapek, nie mówiąc o słodyczach). Śniadanie i podwieczorek są oferowane na świetlicy (która jest odpłatna, ale to nie są duże pieniądze), na którą uczęszczają praktycznie wszystkie dzieci z młodszych klas (Gabrysia już nie bardzo chce chodzić, bo jest tylko garstka dzieci w jej wieku i chyba już zakończymy ta przygodę).

Sama organizacja przestrzenna naszej szkoły jest dosyć specyficzna, gdyż składa się właściwie z kilku osobnych budynków. Do każdego budynku jest kilka wejść, tak, że każda klasa (albo 2 klasy) mają osobne wejście i szatnię. A z szatni wchodzi się bezpośrednio do sali lekcyjnej. Nie ma więc wspólnych szatni w piwnicach, nie ma długich, zatłoczonych korytarzy. Przerwy spędza się na dworze. Jedyną przeszkodą jest burza albo sztorm. Oczywiście oznacza to, że przerwy są znacznie dłuższe, bo jednak dzieci muszą się za każdym razem ubrać. Lekcje nie są trzymane w sztywnych 45 min blokach. Niektóre trwają 40, a inne nawet 60 min. Nie ma też jednego automatycznego dzwonka (niektórzy wychowawcy dzwonią takim starodawnym ręcznym dzwonkiem 😊)

Już od pierwszej klasy dzieci oprócz standardowych przedmiotów takich jak szwedzki, matematyka, wf, plastyka, muzyka, mają tzw. NO (naturorienterande ämnen, czyli przedmioty ścisłe: połączenie biologii, chemii oraz fizyki) oraz SO (samhällsorienterande ämnen, czyli przedmioty o społeczeństwie: połączenie geografii, historii, WOS oraz religioznawstwa – nie mylić z religia!). Te bloki przedmiotowe nie ulegają zmianie aż do końca 6 klasy (byłam pewna, że w 4 klasie są już osobno, ale nie). Od 3 klasy, dzieci mają też prace ręczne (szycie i prace z drewnem). Jest też oczywiście technika i zajęcia z komputerami. W 5 albo 6 klasie będzie też gotowanie i nauka o gospodarstwie domowym (nareszcie ktoś nauczy nasze dzieci sprzątać 😊)

Takie cuda przyniosła Gabrysia z prac ręcznych w 3 klasie!

W młodszych klasach praktycznie nie ma zadań domowych. Gabrysia w klasach 1-3 miała jedynie raz w tygodniu zadanie ze Szwedzkiego (czytanie tekstu i pytania do niego) oraz super krótkie zadanie z matematyki (które zazwyczaj zajmowało jej 5 min). Mam nadzieję, że teraz będzie mieć więcej.

Nie ma też obowiązkowych lektur szkolnych (poza tą jedną książką, do której są zadania domowe przez cały rok). Dzieci chodzą z wychowawcą do biblioteki i wypożyczają książki, które czytają w czasie lekcji, ale nikt nie kontroluje ile z nich rozumieją albo czy cokolwiek czytają w domu… Gabrysia na szczęście czyta w domu dużo, ale to wynika z jej własnych zainteresowań, a nie ze szkoły.

Zajęcia w młodszych klasach, mimo, że teoretycznie są podzielone na przedmioty, często są organizowane wokół danego tematu. Czyli np. przez cały miesiąc albo 2 tematem przewodnim jest farma i zwierzęta, kosmos, części świata, starożytność itd i wszystkie zajęcia kręcą się wokół tego (no może poza matematyką). Szwedzki przenika się z SO i NO, a na plastyce dzieci tworzą prace również w tym temacie. Często dzieci są podzielone na grupy, w których razem pracują nad jakimś projektem, a później wspólnie prezentują go reszcie klasy.

Wszystkie książki i materiały szkolne są oczywiście darmowe i dostarczane przez szkołę. Jedyne co my musieliśmy kupić to plecak i ewentualnie piórnik. No i oczywiście kalosze i ubrania na deszcz 😊   

Dzieci mające inny język ojczysty niż szwedzki mają zagwarantowaną darmową naukę tego języka. Warunkiem jest to, że dzieci w domu mówią w tym języku, nie jest to więc nauka mówienia od podstaw, ale raczej nauka pisania, gramatyki, ortografii i trochę kultury. Jeżeli dzieci mają w domu 2 języki inne niż szwedzki, trzeba się zdecydować na naukę jednego z nich. My akurat mamy szczęście, gdyż Polaków w okolicy jest dużo, a co za tym idzie, dzieci mają polski u nas w szkole po zakończeniu zwykłych lekcji. Jeżeli jednak nasz język ojczysty nie jest tak popularny, często trzeba dziecko zawieźć na takie zajęcia do innej szkoły. Np. absurdalnie niemiecki czy włoski są oferowane tylko w 1 czy 2 szkołach w mieście. Oczywiście te języki są nauczane jako 2 czy 3 język w szkole, ale to nie to samo co język ojczysty, to osobni nauczyciele i inny program nauczania.

Szkolna pielęgniarka przejmuje też obowiązki przychodni dla dzieci zdrowych. To oznacza, że wszelkie kontrole wzrostu, wagi, wzroku i słuchu, ale również szczepienia, które są wykonywane w wieku szkolnym, odbywają się w szkole (nie, nie potrzeba badania lekarza przed szczepieniem). Oczywiście możemy się na to nie zgodzić, bo szczepienia nie są w Szwecji obowiązkowe, ale wtedy wypadamy z systemu, bo przychodnie lekarskie dla dzieci nie zajmują się już dziećmi w wieku szkolnym (mówimy o dzieciach zdrowych!). Pielęgniarka szkolna nie ma za to prawa podać dzieciom żadnych leków (chyba, że dziecko bierze jakieś leki na stałe i jest to pisemnie uzgodnione z rodzicami – chociaż nie jestem tego na 100% pewna). Więc jeżeli kogoś boli głowa albo brzuch, to musi niestety czekać na przyjazd rodziców.

A, i jeszcze jedno. Szwedzka szkoła ma obsesję na punkcie GDPR (RODO po polsku). A przynajmniej tym tłumaczą to, że w szkole nie wolno robić zdjęć. Nie ma zdjęć klasowych, zdjęć z wycieczek itd. Co prawda wszyscy robili zdjęcia i kręcili filmy na zakończeniu roku szkolnego, a rektor zażartował, że potrzebuje wszystkich podpisy i chętnie pożyczy długopisy, ale to wyjątek. Tak więc nie ma co liczyć na konta klasowe na Facebooku czy Instagramie. Jeszcze przez pierwsze 2 lata Gabrysi w szkole było konto na IG, do którego mieli dostęp tylko rodzice, ale obecnie to też już jest zamknięte. Do tego dochodzą absurdy typu: wychowawcy nie wolno rozdać wszystkim rodzicom listy z numerami telefonów, ale lista wisi na korytarzu i możemy ją sobie sfotografować (oczywiście nie musimy na niej zapisać naszego numeru telefonu) 🙂 I szczerze mówiąc nie zdarzyło mi się rozmawiać z rodzicem, który by się zgadzał z takimi zasadami – każdy chciałby mieć zdjęcie klasowe swojego dziecka.

Uff, trochę się tego nazbierało! Jesteście zaskoczeni? Cos wydaje się Wam wyjątkowo dziwne? Dajcie znać!

Możesz również polubić…

Leave a Reply