Kampong Phluk, czyli wioska pływająca na jeziorze Tonle Sap, 2 listopada 2018

Ostatniego dnia naszego pobytu w Siem Reap postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę do jednej z pływających wiosek na jeziorze Tonle Sap.

Jezioro Tonle Sap jest największym na półwyspie Indochińskim, a jego powierzchnia zmienia się nawet sześciokrotnie zależnie od pory roku. Jest również jednym z najbardziej rybnych jezior na świecie.

Aby odwiedzić jedną z wiosek pływających po jeziorze wykupiliśmy zorganizowaną wycieczkę w biurze turystycznym (hotel nam to załatwił). Początkowo rozważaliśmy wynajęcie samochodu i łodzi tylko dla nas, ale gdy  okazało się, że zorganizowana wycieczka wyjdzie nas o połowę taniej, zmieniliśmy zdanie. Jedynymi niedogodnościami związanymi z taką wycieczką jest konieczność dostosowania się do godzin wycieczek, a zazwyczaj są dwie opcje: o 8 i 14. My wybraliśmy wycieczkę o godz 14 połączoną z zachodem słońca.

Z lekkim opóźnieniem wyjechaliśmy z hotelu odebrani przez vana z agencji turystycznej. Później zbieraliśmy jeszcze 2 rodziny z innych hoteli w centrum miasta. Wynikowo na nadbrzeżne, z którego odpływają łódki, dotarliśmy ok godz. 16. Po drodze była krótka przerwa na wc, a tam przy straganach ogromny wąż w klatce, po której biegał kurczak. Wolałam nie czekać na to co się miało później wydarzyć…

Na łódce, która płynęliśmy, zmieściłoby się ok 30-40 osób, ale nas była na szczęście tylko garstka. Nasza wycieczka była do wioski Kampong Phluk. Bliżej Siem Reap jest Chong Khneas, ale naczytaliśmy się o niej wiele złych rzeczy, że bardzo turystyczna i naciągają ludzi. Dalej na południe leży jeszcze Kampong Khleang, ale uznaliśmy, że nie będziemy się tluc kolejną godzinę w jedną stronę (ta wioska jest podobno najbardziej autentyczna, więc jak ktoś ma więcej czasu to na pewno jest warta odwiedzin).

Ale wracając do naszej wycieczki. Po jakiś 20min od wypłynięcia z przystani naszym oczom zaczęły się ukazywać pojedyncze domki wybudowane na wysokich palach. Był komisariat policji, była szkoła, a później cała osada kolorowych domków nad wodą. Wiele z nich, mimo przejmującej biedy, jest ładnie ozdobiona: są kolorowe firanki, są kwiaty na tarasach. W domach toczy się życie. Ktoś naprawia sieci, ktoś myje naczynia, bądź robi pranie, dzieci się bawią i kapią w jeziorze. Gabrysia z niedowierzaniem patrzyła na dzieci młodsze od siebie, które wspinały się po stromych drabinach do domów, bądź same pływały łódkami pomiędzy domami.

W połowie wioski zostaliśmy wysadzeni na pomost, z którego za dodatkową opłatą mogliśmy wynająć malutką łódką i popływać po lesie mangrowymi. Trochę się baliśmy ze względu na Adasia, że nie usiedzi spokojnie na tej chybotliwej łódeczce, ale na szczęście udało się bez większych problemów. Ciekawostką jest, że łódkami sterują jedynie kobiety. W każdym wieku, nieraz z towarzyszącym im dzieckiem. Nam też trafiła się mama z kilkuletnią córeczką, która pomagała jej wiosłować. Łódka początkowo płynie główną „ulicą”wioski, aby później zagłębić się w las mangrowy. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy pływającym sklepie, czyli łódkach, z których dzieci sprzedają turystom banany i słodycze. Tutaj też Gabrysia nie mogła zrozumieć dlaczego to dzieci, a nie dorośli pracują. Myślę, że ta wycieczka dała jej pewną lekcję o różnicach pomiędzy ludźmi na świecie.

Na koniec wycieczki wypłynęłyśmy naszą dużą łodzią na pełnej jezioro, aby zobaczyć zachód słońca. Większość ludzi obserwuje go z dachów łódek, ale ja z Adasiem zostaliśmy na dole, co bardzo mu się nie spodobało…

Do hotelu wróciliśmy przed 20. Wg początkowych informacji mieliśmy wrócić ok 18.30. A o tej porze to my dopiero wsiadaliśmy z powrotem do vana. Warto to wziąć pod uwagę, gdy zamawiamy taką wycieczkę.

Generalnie wioska Kampong Phluk zrobiła na nas ogromne wrażenie. Dla nas to malownicze miejsce z kolorowymi domkami, ale dla ludzi żyjących tam to codzienność, która musi być niewyobrażalnie ciężka. Brak dostępu do wody pitnej na codzień (woda do picia jest tam transportowana z lądu, gdyż woda z jeziora nie jest zdatna do spożycia), brak jakiejkolwiek infrastruktury, jedna szkoła, do której pewnie uczęszcza niewiele dzieci, a te które mają to szczęście, i tak popołudniu muszą pomagać w pracy rodzicom… życie na jeziorze nie należy do lekkich…. jak pomagać? Do końca nie wiadomo, bo podobno w innych wioskach turyści są naciągani na kupno ryżu bądź artykułów szkolnych, które później wcale nie trafiają do potrzebujący. Niestety.

 

Info praktyczne:

Za vana + dużą łódkę zapłaciliśmy 18$ za osobe. Dzieci powyżej 6 lat pół ceny, młodsze za darmo.

Za małą łódkę po lesie mangrowym zapłaciliśmy 10$

Możesz również polubić…

Leave a Reply