Disney World Orlando – przygoda w czasie huraganu

Disney World w Orlando (nie mylić z Disneyland w Kalifornii), to jedno z najbardziej turystycznych miejsc na świecie. Oprócz 6 parków Disney’a (4 z karuzelami i 2 wodne) w okolicy znajdują się też parki Universal Studios oraz Sea World. Można tam prawdopodobnie spędzić 2 tygodnie urlopu nie robiąc nic innego tylko je odwiedzając. Oczywiście za wydane tam pieniądze, można by pewnie polecieć do Australii, na Malediwy, czy zwiedzić całą Francją, ale kto co lubi 🙂
My jadąc na Florydę od razu zaznaczyliśmy, że w parkach spędzimy 2 dni. Universal Studios odrzuciliśmy od razu, ponieważ Adaś jest jeszcze za mały na wielkie rollercoastery, Tomek w ogóle na nie nie wsiada, a ja po jednym jestem chora przez pół dnia. Generalnie tak sobie myślę, że Disney to było bardziej moje dziecięce marzenie, a nasze dzieci niekoniecznie miały świadomość co to takiego, w końcu były już w tylu różnych parkach rozrywki, że kolejny nie robi różnicy 🙂

Tak jak wspomniałam Disney World w Orlando składa się z 6 parków. 2 parki, to parki wodne, którymi nie byliśmy zainteresowani. Pozostałe 4 parki to: Magic Kingdom (to ten ze słynnym zamkiem i księżniczkami), Hollywood Studios (tematyka filmów, Star Wars, Toy Story), Animal Kingdom (tematyka zwierzęta i safari) oraz EPCOT (gdzie tematem przewodnim są nowoczesne technologie oraz różne kultury). Przez kilka miesięcy przez wyjazdem przeglądałam różne fora internetowe oraz grupy na Facebooku i próbowałam podjąć decyzje, które parki będą dla nas najlepsze. Praktycznie wszyscy doradzali nam Magic Kingdom, jako ten flagowy park Disney’a. Ale my postanowiliśmy wybór pozostawić dzieciom. Zaprezentowałam w skrócie Gabrysi i Adasiowi co jest, w którym parku i powiedziałam, że mogą wybrać dwa z nich. Wybór był jednogłośny: Animal Kingdom i Hollywood Studios. A więc bardzo nietypowo, nie poszliśmy do Magic Kingdom i nie zrobiliśmy sobie zdjęcia z zamkiem 🙂 Dzieci powiedziały, że nie interesują ich zamki i księżniczki. No i cóż mieliśmy zrobić?

Bilety
Bilety do parku kupiliśmy z kilkutygodniowym wyprzedzeniem na oficjalnej stronie Disney’a. Warto zaznaczyć, że bilety są bezzwrotne, a że kosztują majątek, my nie widzieliśmy potrzeby kupowania ich z bardzo dużym wyprzedzeniem. Ma to sens jedynie, jeżeli chcecie tam jechać np w Boże Narodzenie, albo w innym super popularnym okresie.
Co ciekawe strona Disney’a oraz bilety jakie możecie kupić, są trochę różne zależnie od tego, gdzie mieszkacie. Na terenie UE nie da się kupić biletów na mniej niż 2 dni. No chyba, że skorzystacie z amerykańskiego VPN, wtedy są już opcje jednodniowe. Co ciekawe przebywając w UK, strona pokaże Wam opcje jedynie 5 albo 10 dni (byłam akurat służbowo w Anglii przed wyjazdem i sprawdzałam). Oczywiście możecie kupić bilety na ostatnią chwilę, nawet w kasach, ale oprócz biletów musicie mieć również rezerwację na dany park. Tak więc, bilety mogą być dostępne na jutro, ale nie będzie już rezerwacji na wybrany przez Was park. Jak się łatwo domyślić Magic Kingdom oraz Hollywood Studios są najpopularniejsze i tam rezerwacje warto zrobić z wyprzedzeniem. Do Animal Kingdom i EPCOT możemy zazwyczaj zarezerwować wejściówki z dnia na dzień (oczywiście dostępność parków trzeba sprawdzać na stronie internetowej). Jest też opcja biletów, dzięki którym po godz. 14 możemy zmienić park na inny. Wiem, że sporo osób, którym nie udało się zdobyć rezerwacji do Magic Kingdom, wybierają taką opcję i dzięki temu mogą chociaż popołudnie spędzić w tym parku.

Zapytacie pewnie czy korzystaliśmy z Fast Track, a raczej z Genie+ jak to się teraz nazywa. Dla tych z Was, którzy nie wiedzą co to, już tłumaczę. Za dodatkową opłatą (zależną od dnia, ale chyba min 15 USD za osobę za dzień) możemy rezerwować wybrane atrakcje bez potrzeby stania w kolejce. Szczerze, nam korzystanie z Genie+ wydawano się tak skomplikowane (i kosztowne), że zrezygnowaliśmy. Z tego co wiem, to usługę Genie+ można wykupić dopiero tego samego dnia, na który mamy rezerwację i od 7 rano możemy zarezerwować pierwszą atrakcję (i musimy być ekstremalnie szybcy, bo masa ludzi siedzi z aplikacją i chce zarezerwować dokładnie to co my). Kolejną atrakcję możemy zarezerwować dopiero kiedy skorzystamy z pierwszej. Tak więc, z tego co rozumiem, w ciągu dnia jesteśmy w stanie skorzystać z Genie+ 2-3 razy. Czy jest to warte kasy i stresu związanego z ciągłym patrzeniem się w telefon – decyzja należy do Was. W Internecie możecie znaleźć masę filmików oraz artykułów tłumaczących jak korzystać z tego dodatku.

Tropical Storm Nicole
Żeby nie było tak bajkowo, na dokładnie te 2 dni, które mieliśmy spędzić w parku, zapowiedziano nadchodzący sztorm. Na szczęście to nie to samo, co huragan, który uderzył w Florydę 2 miesiące wcześniej, ale brzmiało groźnie. Było ryzyko, że parki zostaną zamknięte i stracimy masę kasy (kwestia tego, czy Disney zwraca kasę w takich przypadkach jest bardzo dyskusyjna). Wynikowo w pierwszy dzień naszej przygody parki zostały zamknięte o 17 (planowo Animal Kingdom miał być zamknięty o 19), a drugiego dnia Hollywood Studios otwarto dopiero o 14 (zamiast o 8.30). Tak więc, mieliśmy znacznie mniej czasu niż planowaliśmy, do tego padało (głównie pierwszego dnia) i jak się łatwo domyślić temperatura spadła nagle z 30 do 20 stopni (to akurat nie był problem). Oznaczało to również odwołanie wieczornych pokazów fajerwerków itp

Skoro już wiecie jakie parki wybraliśmy, jakie bilety kupiliśmy i jaką mieliśmy pogodę, to opowiem Wam jak spędziliśmy czas w Disney World 🙂

Animal Kingdom

Nasz pierwszy dzień rozpoczęliśmy o 8 rano. Tak na prawdę chciałam być w parku już o 7.30, ale się nie udało. Na szczęście, parkowaliśmy relatywnie blisko wejścia (parking jest ogromny i kosztuje 25 USD za zwykłe miejsce albo 50 USD za te bliżej wejścia). Potem mieliśmy trochę problemu z biletami, bo coś nam nie działało w aplikacji, ale na szczęście udało się wszystko ogarnąć w kasach. Bilety zeskanowane, odciski z palca zdjęte (więc nie ma szans, że przekażemy nasze bilety komuś innemu, gdyż są powiązane z odciskiem palca), wchodzimy!

Nawet jeżeli nie korzystamy z Genie+, warto zawczasu zapoznać się z mapą oraz atrakcjami w parku oraz na bieżąco sprawdzać długość kolejek w aplikacji. Parki są ogromne i korzystanie z nich „na żywioł” skończy się raczej tym, że nie zaliczymy zbyt wielu atrakcji.

My na początku udaliśmy się do świata Avatara, na przejażdżkę Na’vi River Journey. Niby to jedna z lepszych atrakcji w Animal Kingdom, ale szczerze to średnie było. Takie łódki powolne w krainie Avatar. Ale nie było tam kolejki rano, więc zaliczone!

Tree of Life

Kolejno udaliśmy się do części poświęconej Afryce. Tam zaczęliśmy od Kilimanjaro Safaris, czyli prawdziwego safari. Jechaliśmy autobusami wśród sawanny i wypatrywaliśmy zebr, żyraf, słoni, hipopotamów, lwów itd. Adasiowi się bardzo podobało, szczególnie, że do tej pory nie był w podobnym miejscu (zoo w Singapurze przespał, z resztą miał tylko 2 latka). Potem był Gorilla Falls exploration trail, czyli spacer w poszukiwaniu goryli. Kolejno wsiedliśmy do Wildlife Express train – pociągu, który jedzie do Conservation Stations i Petting zoo. Tam można m.in. nauczyć się rysować postaci z bajek Disney’a. Gabrysia i Adaś nie byli zainteresowani i generalnie uważamy, że tą część można sobie spokojnie darować. Po przejażdżce pociągiem pobiegliśmy na Festival of Lion King show, który rozpoczynał się o 11.00. W kolejce ustawiliśmy się ok 10.45 i wpuszczono nas już po rozpoczęciu show. Miejsca mieliśmy z tylu, ale i tak byliśmy zachwyceni! Fantastyczne show z akrobatami i muzyką z „Króla Lwa”. Obowiązkowe!

Kilimanjaro Safaris
Festival of Lion King show

Po Afryce przyszła kolej na Azję. Zaczęliśmy od Kali River rapids – czyli pontonów na wodzie. I mimo, to że byliśmy już trochę zmoknięci od deszczu, to po tej przejażdżce (mimo peleryn) byliśmy cali przemoczeni! W upalny dzień, to pewnie bardzo przyjemne, ale nie w naszym przypadku. Tak więc, ostrzegam lojalnie. Będziecie cali mokrzy! Z pontonów pobiegliśmy, na jedyną w parku kolejkę górską, czyli Expediton Everest. Kolejka nie ma żadnych pętli do góry nogami i Adaś mógł na nią iść. Wg mnie i Gabi było super, ale Adaś się bał, bo wagoniki częściowo jadą do tyłu w całkowitej ciemności (o czym wiedzieliśmy wcześniej z filmiku na YouTube).

Expediton Everest

Potem w końcu udało nam się złapać szybki, późny lunch w Restaurantosaurus (burgery oczywiście). Przy okazji zaliczyliśmy główną atrakcję części zwanej Dinoland, czyli Dinosaur – wyprawę jeepami w świat dinozaurów. Tomkowi bardzo się podobało! Ale dzieci mówiły, że było za głośno. Następnie przyszła kolej na ulubiony show Adasia, czyli Finding Nemo.

Finding Nemo

Jako, że godzina zamknięcia parku zbliżała się nieubłagalnie, musieliśmy w końcu ustawić się do kolejki do najważniejszej atrakcji w Animal Kingdom, czyli Avatar Flight of Passage. Na szczęście, kolejka nie była taka długa, a sama atrakcja była po prostu fantastyczna! I warta stania w kolejce. Avatar Flight of Passage to symulator lotu 4D na takich indywidualnych „skuterach”. Na kilka minut przenosimy się do świata Avatar i lecimy na filmowych stworach. Być w Animal Kingdom i nie skorzystać, to nie być tam w ogóle.

Na koniec dnia Gabi i ja jeszcze raz pojechaliśmy Expedition Everest (zupełnie bez kolejki) oraz przeszłyśmy Mahrajah Jungel Treak, gdzie widziałyśmy tygrysa i warany.

Adaś i Tomek w tym czasie poszli na spotkanie z Myszką Miki i Minnie oraz na film 3D o owadach It’s tough to be a bug.

Mimo niesprzyjającej aury, mieliśmy super dzień i udało nam się zrobić wszystko co chcieliśmy. Gdybyśmy mieli te 2 dodatkowe godziny, to pewnie pojechalibyśmy na czymś jeszcze raz, na spokojnie pospacerowali po sklepikach, zjedli lody. Ale nie ma co marudzić!

Świat Avatara
Adaś z Myszka Miki i Minnie

Hollywood Studios

Drugi dzień zaczęliśmy niestety późno (z powodu pogody). Rano się wyspaliśmy, zjedliśmy lancz przed wyjściem i o 13 ruszyliśmy z hotelu. Park oficjalnie otwierał się o 14, ale bramki otwarły się w praktyce już o 13.30. I absolutnie warto być te pół godziny wcześniej! Dzięki temu udało nam się zaliczyć pierwszą atrakcję całkowicie bez kolejki.

Zaczęliśmy od części poświęconej Star Wars i przejechaliśmy się symulatorem lotu statkiem kosmicznym, czyli Millenium Falcon: Smugglers Run – super atrakcja. Tomek i Adaś byli pilotami, a my z Gabrysia strzelałyśmy do wrogów galaktyki 🙂 Chcieliśmy od razu też zaliczyć Rise of Resistance, czyli najważniejszą atrakcję parku, ale niestety była tymczasowo nieczynna.

Ruszyliśmy więc do Toy Story Land, gdzie przejechaliśmy się Alien Swirling Saucers (zupełnie bez kolejki), a potem Toy Story Mania (tu już czekaliśmy ok 30 min w kolejce). Ze świata Toy Story pobiegliśmy zobaczyć Indiana Jones show, który zaczynał się o 15.15. Show ten to pokaz kaskaderski, który zazwyczaj trwa godzinę, ale tego dnia był skrócony do 20 min. Dzięki temu zdążyliśmy na następne show o 16.00, czyli na Beauty and the Beast in stage (Piękna i Bestia). Oba przedstawienia były bardzo dobrze zrobione, ale te w Animal Kingdom skradły nasze serca.

Następnie przyszła kolej na Mickey & Minnie’s Runaway Railway Ride (długa kolejka) oraz The Twilight Zone Tower of Terror. Do tej atrakcji, która jest reklamowana jako jedna z najlepszych w parku (i wielu ludzi ją uwielbia), staliśmy w kolejce całe 2 godziny. I wg nas nie było warto. Generalnie jeździmy windą w domu z zombie i oczywiście winda spada kilka razy. Po prostu średnie to było.

Po tych atrakcjach w końcu udało nam się zjeść kolację (hamburgery w Backlot Express). Wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni od tego biegania po parku. Mając jedynie 8,5 godzin w parku, który ma tyle atrakcji, trudno złapać oddech… nawet na lody nie starczyło nam czasu.

Na koniec zaliczyliśmy kolejny symulator lotów 3D – Star Tours – The Adventure Continue, zakupy pamiątek oraz na sam koniec Rise of Resistance, czyli najlepszą atrakcję w świecie Star Wars. Na szczęście w kolejce staliśmy jedynie 30 min, a sama atrakcja jest super. Składa się z kilku części, m.in. wstępu, podczas którego jesteśmy wciągani w klimat Gwiezdnych Wojen. Naszym zadaniem jest wsparcie Ruchu Oporu! A potem ucieczka! Jest super, nie tylko dla fanów Star Wars 🙂

Ze względu na ograniczony czas oraz spore kolejki nie udało nam się zrobić wszystkiego. Nie mamy zdjęć z bohaterami Toy Story, nie poszliśmy śpiewać z Elsą, nie jechaliśmy małą ani dużą kolejką górską. Ale uznaliśmy, że atrakcje związane ze Star Wars, nieporównywalne z niczym innym, są priorytetem. Gdybyśmy mogli zrobić ten dzień jeszcze raz, to pewnie darowalibyśmy sobie The Twilight Zone Tower of Terror oraz show z Piękną i Bestią. Ale było super!

Muszę tutaj zaznaczyć, że każdego z tych dni przeszliśmy po kilkanaście tysięcy kroków, a Adaś nie narzekał ani razu, że bolą go nóżki. Gabi trochę buty gniotły i na dodatek miała otarte kolana, więc było trochę gorzej. Ale mimo to, nie wyobrażamy sobie kolejnego dnia z rzędu w parku Disney’a. Tzn. musielibyśmy mieć dzień przerwy. Zapewne dlatego, nie rzadko można zobaczyć dzieci w wieku naszych (!) w wózkach. Amerykanie nie mają z tym problemu…

Podsumowując, dla nas Disney Word był miejscem, które chcieliśmy odwiedzić ze względu na dzieci (i na mnie), jesteśmy zadowoleni, ale raczej nie planujemy powtórki. Tzn nie wykluczam, że może kiedyś w innym miejscu na świecie zawitamy znowu do bajkowego świata, ale na pewno nie będzie to nasz główny cel podróży (tak jak nie był w przypadku Florydy). Dzieci na szczęście bardzo zadowolone i nawet deszcz i wiatr im nie przeszkadzał 🙂

Moje najważniejsze rady to:
– Załóżcie wygodne buty 🙂
– Weźcie zapas przekąsek i butelki na wodę (można je napełniać w fontannach w wielu miejscach w parku)
– Jeżeli planujecie atrakcje jakie jak Kali River rapids, załóżcie peleryny (chyba, że jest 35 stopni i wszystko wam jedno :))
– Zróbcie plan, ale nie płaczcie jeżeli nie uda się go zrealizować w 100% oraz bądźcie przygotowani na zmiany na bieżąco
– Ustalcie co jest dla Was najważniejsze
– Ściągnijcie aplikacje Disney’a na kilka dni/ tygodni wcześniej i zapoznajcie się z nią. Głównie po to, żeby używać jej jako mapy i sprawdzać długość kolejek. W naszym przypadku tylko raz staliśmy dłużej niż planowany czas, a w pozostałych sytuacjach czekaliśmy dużo krócej. Na terenie parków działa całkiem dobre wifi (ale żeby ogarniać Genie + pewnie trzeba mieć już własny Internet).
– Jeżeli chcielibyście zjeść w restauracji, gdzie można spotkać bohaterów bajek, musicie zrobić rezerwację. Można je zrobić najwcześniej 60 dni przed dniem naszej wizyty (i z tego co wiem, to znikają raz dwa).
– Ceny zarówno jedzenia, jak i pamiątek są zabójcze. Za opaskę z uszami Myszki zapłaciliśmy 35 USD + podatek, czyli ok 39 USD (pamiętajcie, że ceny w USA są podawane bez VATu i nigdy nie wiadomo ile zapłacimy).
– Przygotujcie dobre humory, dużo cierpliwości i luzu, a będzie super!

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. 12 grudnia, 2022

    […] Spędziliśmy 3 dni w Orlando, z czego 2 dni w Disney World, który na pewno pozostanie w pamięci dzieci na długo! Szczegóły TU. […]

Leave a Reply