Sirmione, 15 sierpnia 2016

Jako, że zbyt długie leżenie w jednym miejscu nie jest w naszym stylu, w poniedziałek rano pojechaliśmy do Sirmione, czyli bardzo popularnej miejscowości leżącej na półwyspie na samym południu jeziora. Zupełnie nie pomyśleliśmy, że 15 sierpnia to nie tylko dzień wolny w Polsce, więc niczego nie świadomi wyjechaliśmy z hotelu. Co prawda dosyć późno, bo była prawie 10, no ale przecież cały dzień przed nami, a w wakacje nie należy się stresować z rana.

Droga na półwysep zajęłaby nam planowe ok 1,5h gdyby nie ogromny korek na wjeździe do Sirmione. Można było odnieść wrażenie, że wszyscy okoliczni Włosi i turyści właśnie tego dnia postanowili pojawić się w tym miejscu co my. Na dodatek dosłownie przed naszym nosem policja zamknęła kluczowy zjazd z ronda w kierunku Sirmione i już się zadawało, że nici z wycieczki. Na szczęście udało się nam jakoś objechać inną drogą i zbliżyć do centrum starego miasta. Oczywiście wszystkie parkingi (a jest ich sporo) już dawno były zajęte, więc Tomek zostawił mnie i Gabrysię zaraz przy bramie do centrum, a sam pojechał gdzieś zaparkować. Muszę przyznać, że wynikowo nie zajęło mu to tak wiele czasu, znalazło się jakieś miejsce przy pizzerii ok 1km od nas.

Wjazd do centrum Sirmione jest możliwy tylko za specjalnym pozwoleniem, więc auto trzeba zostawić na parkingu przed bramą i mostem. Zaraz po przejściu przez bramę, po prawej stronie mijamy jedną z najważniejszych atrakcji Sirmione – zamek Scaligierich. Wstęp 5€, dzieci do 18 lat za darmo. My sobie darowaliśmy tym razem, jako że zamków się naoglądaliśmy ostatnio całą masę i Gabrysia stanowczo odmówiła wejścia do kolejnego. Ruszyliśmy więc spacerem wzdłuż wschodniego wybrzeża w kieruńku końca półwyspu. Po drodze minęliśmy jedną z plaż. Na końcu półwyspu znajduje się kompleks archeologiczny Grotte di Catullo. Wstęp 6€, dzieci za darmo. Zwiedzanie zajęło nam ok godzinę, ale można się dłużej plątać  pomiędzy ruinami oraz gajem oliwnym. Do ruin można też dojechać z centrum pociągiem elektrycznym za 1€ w jedna stronę. Ruiny jak ruiny, nas nie powaliło. Za to jest piękny widok na jezioro.

Po zwiedzaniu głodni i zmęczeni wróciliśmy do centrum, a tam próbowaliśmy znaleźć pizzerię nie wyglądającą jak fast food dla amerykańskich turystów. Pizza, która zjedliśmy była ok, ale tylko ok i nic więcej. Ja pierwszy raz w życiu zupełnie nieświadomie zamówiłam pizzę bez sera. Wiedziałam i pizzy bez pomidorów (pizza bianca), ale pizza bez sera? Ewidentnie dużo się muszę nauczyć jeszcze 🙂

Tłum w uliczkach był na tyle duży, że praktycznie staraliśmy się stamtąd uciekać. Być może poza sezonem jest to urocze małe miasteczko,  ale w sierpniu (a szczegolnie w taki dzień jak 15 sierpnia) to była masakra jak dla nas. Kompletnie nie nasze klimaty.

Postanowiliśmy, że Tomek pójdzie po samochód, a my z Gabrysią poczekamy przy bramie, ale znowu zrobił się straszny korek, więc ruszyłyśmy w jego stronę i udało nam się go złapać po drodze do nas i jakoś wyjechać z Sirmione.

Generalnie jak dla nas miejsce sporo przereklamowane, ale kto co lubi. Ładne widoki niestety tracą na uroku w masie turystów, kiepskich restauracji oraz gigantycznych lodów topiących się szybciej niż ktokolwiek jest w stanie je zjeść. Ale myślę, że wiosną albo jesienią to musi być urocze miejsce.

image image image image image image image

Możesz również polubić…

Leave a Reply