Obchody Dia de Muertos w Merida i Valladolid

MERIDA to największe miasto na Jukatanie, do którego nie dociera już tak wielu turystów przyjeżdżających w poszukiwaniu pięknych plaż w stanie Quintana Roo. Zazwyczaj traktowane jest jako baza wypadowa do Uxmal, Celestun albo nawet Chichen-Itza, a nie jako miejsce docelowe samo w sobie. My do Meridy przyjechaliśmy ze względu na obchody Dnia Wszystkich Zmarłych, czyli słynnego Dia de Muertos. Chociaż właściwie w stanie Jukatan, święto to nazywa się Hanal Pixal i ma trochę inną tradycję. Specjalnie zaplanowałam, żeby być w Meridzie od 30 października do 1 listopada, czyli wtedy kiedy obchodzi się Hanal Pixal. Byliśmy super napaleni na wielką paradę Meksykanów przebranych i wymalowanych za słynne Catrinas. Niestety, nie było dane nam tego zobaczyć. W tym roku, główne parady w mieście odbyły się 27 i 28 października, czyli zanim jeszcze przylecieliśmy do Meksyku. O dacie uroczystości dowiedzieliśmy się na kilka tygodni przed podróżą, a bilety były kupione już w maju…. Nie tylko nas takie zmiany bardzo zaskoczyły i pokrzyżowały plany. Podobno w Mexico City główna parada w tym roku miała miejsce 4 listopada, czyli później niż zwykle i wiele zorganizowanych grup musiało obejść się smakiem.

Na szczęście udało nam się poczuć choć częściowo atmosferę święta. Na głównym placu w Merdzie, czyli Plaza Grande był ołtarz poświęcony zmarłym, a zaraz obok w Pasaje de La Revolución, była urządzona coroczna wystawa Camino de flores, czyli Droga kwiatów. Wszędzie też w mieście były liczne dekoracje z okazji świąt.

Tomek pierwszego wieczoru wybrał się również na pokaz Fiesta de las Animas, czyli Święto Duchów. Ale stwierdził, że wszystkie tańce i muzyka podobne do siebie 🙂 Drugiego wieczoru za to udaliśmy się na pokazy młodych, lokalnych artystów (w tym niepełnosprawnych) zorganizowane w jednym z centrów handlowych. To nie to samo co wielka parada, ale mogliśmy choć trochę poczuć klimat.

Plaza Grande w Meridzie
Catedral de Mérida – San Ildefonso
Camino de Flores
Catrinas z porcelany
Lokalne artystki gotowe na występy

Samo miasto Merida zwiedzaliśmy właściwie jedynie wieczorami po zmroku oraz z samochodu w trakcie przejazdów do Uxmal oraz Celestun, więc nie mamy za bardzo dobrych zdjęć z tego, wcale nie brzydkiego miasta. Tak jak wspomniałam wcześniej, odwiedziliśmy główny plac oraz katedrę San Ildefonso.

Oprócz tego udało nam się zwiedzić bardzo ciekawe muzeum Gran Museo del Mundo Maya, czyli Muzeum Kultury Majów. Wg mnie bardzo ciekawe i warto się do niego wybrać. Nawet dzieci, pomimo wcześniejszego oporu, były częściowo zainteresowane oglądaniem wystaw. Opisy są prawie wszędzie po angielsku, ale już filmy, które można oglądać w kilku salach, tylko po hiszpańsku. Co nie przeszkodziło Adasiowi w obejrzeniu wszystkich w wielkim skupieniu. Zwiedzanie muzeum zajęło nam ok godziny.
Bilety dla dorosłych to 125 MXN, a dla dzieci 25 MXN. Pod budynkiem muzeum jest duży podziemny, darmowy parking.

W kwestii restauracji możemy polecić tylko jedną: La Chaya Maya Casona. Mają dwa odziały w Meridzie i obie mają takie samo tradycyjne jukatańskie menu. Nam udało się tam zjeść bez kolejki pierwszego wieczoru, ale już dwa dni później niestety byliśmy później wieczorem i po zobaczeniu kolejki zrezygnowaliśmy i musieliśmy się zadowolić bułkami i ciastkami kupionymi w piekarni sąsiadującej z hotelem.

Gran Museo del Mundo Maya
Wejście do jednej z sal „kinowych”
Tron władców Majów

VALLADOLID to trzecie co do wielkości miasto w stanie Jukatan. Ze względu na bardzo dobrze zachowana architekturę kolonialną zostało zaliczone (tak jak odwiedzony przez nas wcześniej Izamal) do Meksykańskich „Pueblos magicos”, czyli Magicznych Miast. Miasto służy zazwyczaj jako punkt wypadowy do pobliskiego Chichén-Itzá oraz wielu cenot (o tym w następnym poście). Nie inny był powód naszej wizyty w mieście, ale skoro już tam zawitaliśmy, to udało nam się je również troch pozwiedzać (mieliśmy więcej czasu ze względu na złą pogodę w Tulum, do którego wybieraliśmy się w następnej kolejności).

W samym centrum Valladolid leży bardzo ładny plac/ park Parque Principal Francisco Cantón Rosado. Zaraz obok parku znajduje się kościół św. Gerwazego (Templpo de San Servacio), a przy północnej granicy placu znajdziemy masę sklepików z rękodziełem, do których na pewno warto zajrzeć na małe zakupy.

Kilka przecznic na południowy- zachód leży Park Sisal, gdzie znajdziemy napis „Valladolid”. To chyba najładniejszy napis z nazwą miasta jaki znaleźliśmy podczas naszej podroży (a trochę ich było). Zaraz przy parku leży też Convento de San Bernardino de Siena, czyli najstarszy kościół katolicki na półwyspie jukatańskim.

Parque Principal Francisco Cantón Rosado
Templo de San Servacio
Ulice Valladolid

Jest jeszcze jedno miejsce, które bardzo polecamy w Valladolid. Casa de los Venados (Dom jeleni), czyli prywatny dom, który równocześnie jest muzeum współczesnej sztuki meksykańskiej. Dom jest cały czas w rękach amerykańskiego małżeństwa, które przez 10 lat remontowało dom, a następnie wypełniło go dziełami sztuki. W muzeum znajduje się obecnie ponad 3000 dzieł, co jest największą kolekcją sztuki meksykańskiej przebywającej w prywatnych rękach. Muzeum można zwiedzać jedynie z przewodnikiem (po angielsku lub hiszpańsku) o godz 10, 11.30, 13, 14.30. Do muzeum nie kupujemy biletów, ale jest od nas oczekiwana darowizna, która jest przeznaczana na lokalne organizacje charytatywne (min 100 MXN od osoby).

Restauracje, w których jedliśmy i możemy polecić:
Mercado 41 – super pyszne tacos i burgery. Akurat zaraz obok hotelu, w którym mieszkaliśmy.
Sant Drito Cocina Mexicana – mają pyszne tacos, krewetki, ale również makarony (szczęśliwe dzieci zjadły lasagne)
Huper healthy food – bowle, śniadania i burgery (również wege)
Taquería „El sirenito” – bardzo proste, pyszne lokalne jedzenie.

Casa de los Venados
Casa de los Venados
Casa de los Venados

Również w Valladolid chcieliśmy zobaczyć obchody Dia de Muertos. Tym sposobem wylądowaliśmy na lokalnym cmentarzu. Tam powitało nas nabożeństwo i hiszpańska wersja „Barki”. Zaraz obok były budki z jedzeniem i pamiątkami. Po nabożeństwie większość osób udała się na cmentarz, a my za nimi. My tylko chwile przespacerowaliśmy się alejkami, ale meksykanie dopiero zaczynali świętowanie. Obok cmentarza był też koncert, którego chwilę posłuchaliśmy. Niesamowite to jest, w jak różny sposób można obchodzić to samo święto. Ciekawe co rodzina by powiedziała, gdybyśmy w Polsce na cmentarzu zrobili piknik i wyjęli butelki z tequilą?

Możesz również polubić…

Leave a Reply