Wahiba Sands, 26-27 października 2019

W sobotę rano opuściliśmy Nizwę i ruszyliśmy na południe. Kolejne trzy dni miały być bardzo intenstywne, ale chyba też najlepsze z całej naszej podróży.

Naszym pierwszym celem był zamek Al Mintarib w miejscowości Bidiyah, gdzie mieliśmy spotkać kogoś, kto miał nas zawieźć do campu na pustyni. Można oczywiście jechać samemu jeżeli ma się odpowiednie auto, spuści powietrze z kół i zna się drogę. My postanowiliśmy jednak zdać się na doświadczonych lokali. Do Bidiyah dojechaliśmy wcześniej niż planowaliśmy, zjedliśmy lancz w jednym z pakistańskich coffe shopów (kurczak z rożna, ryż, hummus, sałatka, soki, burgery dla dzieci) i napisaliśmy do campu pytanie, czy nie mogliby po nas wcześniej przyjechać. Odpowiedź była bardzo szybka: „będziemy za kilka minut”. I dosłownie kilka minut później podjechał jeep z kierowcą pytającym nas czy jedziemy z nim na pustynię i na jak długo. Trochę dziwne wydawało nam się, że nie wie skoro, mamy zamówiony tam nocleg, ale początkowo nic nie podejrzewaliśmy. Kierowca poprosił tylko, żebyśmy chwilkę poczekali, bo musi zatankować auto. W tym czasie podjechał kolejny jeep, z którego wyjrzał do nas bardzo miły Beduin mający moje imię na swojej liście. Tak więc trzeba być bardzo ostrożnym, kiedy mamy zamowiony transport, bo przez przypadek możemy się wpakować nie w to auto co trzeba. Ewidentnie różni kierowcy w ten sposób łapią turystów i wożą ich do campów, albo po całej pustyni, ale my mieliśmy już wszystko zamówione, więc nie interesowały nas nowe oferty. Wynikowo na pustynię zawiozła nas żona Obaida, czyli właściciela Wahiba Bedouin Rustic Camp.

Do campu dotarliśmy po ok 20 min jazdy przez pustynię. Tak naprawdę myślę, żę mało kto wie jak tak na prawdę wygląda układ wydm, i że pustynia to nie tylko miękkie góry piachu, ale też szerokie i twarde przestrzenie pomiędzy nimi. W Omanie na pustyni Wahiba (znanej obecnie pod nazwą Szarkija) wydmy układają się równoleżnikowo ze wschodu na zachód. Wiatr w cięgu roku przesuwa je raz na północ, a raz na południe tak, że wynikowo zawsze wracają na swoje miejsce i pustynia utrzymuje swoje granice i kształt. Oznacza to, że póki trzymamy się trasy pomiędzy wydmami, spokojnie możemy jechać autem bez większych problemów.

Na miejscu w campie zostaliśmy przywitani kawą, sokami i daktylami oczywiście, a później zaprowadzeni do naszego namiotu. W Wahiba Bedouin Rustic Camp jest ok 10 namiotów różnych rozmiarów. Nasz miał 5 łóżek, ale są też większe i mniejsze. Można też spać w zwykłym pokoju w jednym z budynków głównych, ale co to za frajda? Namioty są bardzo proste. Dywan na piachu, łóżka i tyle. Ale i tak mieliśy więcej przestrzeni niż w pokoju hotelowym w Nizwie 🙂 Do tego łazienka na dworze i prysznic pod gwiazdami. Gabrysia początkowo była dosyć sceptyczna do tego prysznica, ale później uznała, że w sumie to fajne doświadczenie. Nasz camp nie należał do luksusowych, ale polecamy go z czystym sumieniem 🙂

Po krótkim odpoczynku i zabawie na piachu przyszła kolej na prawdziwe atrakcje na pustyni, czyli jazdę jeepem po wielkich wydmach (po ang. dunes bashing). Oczywiście jeździ się z kierowcą, który ma lata doświadczenia i wie na co można sobie pozwolić. Wrażenia są niesamowite. Jak w wesołym miasteczku. Aż trudno uwierzyć na jak duże wydmy wjeżdżaliśmy i zjeżdżaliśmy z górki oraz pod jakimi kątami może jechać auto na piachu. Dzieci piszczały z radości cały czas. Gabrysia wołała „again! again!”. Na koniec kierowca zrobił nam jeszcze jedną rozrywkę, a mianowicie pozwolił prowadzić auto wszystkim po kolei zaczynając od Adasia! Tzn dzieci oczywiście były na jego kolanach, ale radość była nieziemska. Później przyszła kolej Tomka i moja (już nie na kolanach pana:)). My oczywiście jeździliśmy tylko po twardej części pustyni, a nie po wydmach, ale było super. Przejażdżka zakończyła się na szczycie jednej z wydm skąd mogliśmy podziwiać zachód słońca, a później skulać się do campu.

Wieczorem przyszła kolej na dalsze atrakcje. Zebraliśmy się wszyscy we wspólnej sali i zostaliśmy ubrani w tradycyjne beduińskie stroje. Adaś zadowolony, bo w końcu dostał sukienkę 🙂 Tomek wyglądał całkiem fajnie w turbanie na głowie, ale moja sukienka średnio przypadła mi do gustu 😀 Do tego oczywiście chusta na głowę i tradycyjna beduińska maska na twarz. Dobrze, że temperatura już spadła, bo inaczej bym się ugotowała w tych ubraniach. Kiedy wszyscy byli już przebrani przyszła kolej na naukę tańca. Ubaw po pachy 🙂

Po tańcach była kolacja i ognisko przy którym Obaid opowiadał o życiu beduinów, o wielbłądach i wszystkim co chcieliśmy się dowiedzieć na temat pustyni. Teraz już wiemy, że wielbłąd jest dorosły, kiedy kończy 3 lata, i że może przenieść ciężar równy połowie jego wagi.

Fantastyczne opowieści i atmosfera. Do tego nigdy wcześniej nie widziałam tak rozgwiażdżonego nieba, jak tam na pustyni. Szkoda, że nie mamy aparatu, którym dałoby się zrobić zdjęcia…. Prąd w campie jest tylko między 18 a 22, więc później jedyne światło pochodziło z ogniska i telefonów. Do łóżek trafiliśmy z latarkami. Tomek za namową Obaida wyciągnął łóżko na zewnątrz i spał pod gołym niebem. Sama chętnie też bym tak zrobiła, ale bałam się, że dzieci mogą się w nocy budzić i przestraszyć, że nas nie ma. Zupełnie niepotrzebnie, bo noc przespali jak zabici. Nawet Adaś, który dzień wcześniej pół nocy nie spał i kaszlał (omański syropek zdziałał cuda).

Tomek ambitnie wstał o 5 rano i poszedł podziwiać wschód słońca. Aż trudno mi uwierzyć, że to był jego pierwszy wschód słońca (ja widziałam kilka razy nad morzem w Polsce i we Włoszech)! Musiało być pięknie…

Po wczesnym śniadaniu, przyszła kolej na karmienie kóz i wielbłądów (nie ma spania, zwierzęta jedzą o 8 rano). Dzieci mogły potrzymać na rękach małe kózki i nakarmić je z butelek, a Tomek dzielnie doił kozę, żeby potem jej mleko przelać do tychże butelek 🙂 Oczywiście nie obyło się bez ochrzczenia kózek. Gabrysia nazwała swoją Czekolada, a Adaś swoją Oskar. Słodziaki. Kiedy kózki były najedzone, przyszła kolej na wielbłądy. Te to dopiero były głodne i chętnie zgarniały karmę z rąk dzieciaków.

Po śniadaiu zwierząt mogliśmy również przejechać się na wielbłądach. My wybraliśmy tylko opcję krótkiej przejażdżki. Adaś jechał ze mną, ale Gabrysia chciała sama (skoro jeździ na koniach, to pojedzie też na wielbłądzie). Fajnie spróbować, ale cieszę się, żę nie zdecydowaliśmy się na dłuższą opcję, bo strasznie się jednak denerwowałam z Adasiem, chociaż on grzecznie siedział i się trzymał mocno.

Ostatnią atrakcją na pustyni były sanki. Tak, takie jakich my używamy na śniegu 🙂 Ja już spasowałam, ale Tomek wciągał dzieci i sanki na wydmy i zjeżdżali po rozgrzanym już piachu. Naszą przygodę na pustyni zakończyliśmy ok godz 10.30 i zostaliśmy odwiezieni do naszego auta ponownie przez żonę Obaida.

Wszyscy jednogłośnie uznaliśmy, że była to fantastyczna przygoda i najlepsza rzecz jaką zrobiliśmy w trakcie wakacji.

Info praktyczne:

Kolacja oraz śniadanie były wliczone w cenę noclegu w campie.

Darmowe atrakcje: przymierzanie beduińskich ubrań, nauka tańca, ognisko, poranne karmienie i dojenie kóz oraz wielbłądów.

Godzinna przejażdżka jeepem po wydmach to koszt 30 OMR.

Za krótką przejażdżkę na wielbłądach zapłaciliśmy po 5 OMR za zwierza.

Transport na pustynię jeżeli nie mamy własnego auta 4×4 to koszt 15 OMR.

Możesz również polubić…

Leave a Reply